Wstęp
Zawsze myślałem, że znam samego
siebie. Byłem pewien, że jestem na tyle silny, że nikt ani nic nie będzie mnie
nigdy w stanie złamać. Żyłem w przekonaniu, że mój egoizm przenigdy nie dopuści
do głosu takiej wartości, jak poświęcenie, a ja sam zawsze będę tak twardy,
niewzruszony i obojętny na resztę tego żałosnego świata. Lecz wkrótce wszystko
miało się zmienić – ona miała to zmienić. Właściwie nigdy bym nie pomyślał, że
nasze ścieżki znowu się spotkają, a los ponownie zadrwi, wystawiając na tak wiele
prób, nie oszczędzając nas przy tym ani o gram. Jedna chwila miała sprawić, że
to wszystko, co do tej pory tak skutecznie udawało mi się wypierać z pamięci,
ponownie odzyska swoją aktualność. Jakim prawem ta jedna chwila zadecydować
mogła o całym moim życiu?! Jakim prawem przyczyniła się do podejmowania tak
irracjonalnych (jak dla mnie) decyzji i wreszcie jak mogła pozwolić na to, abym
tym razem to ja został wplątany w coś, z czym wcześniej przecież sam tak
walczyłem?
*
Wracałem właśnie ze spotkania
służbowego, które – przynajmniej w mojej opinii – trwało zdecydowanie zbyt
długo. Jedynym, o czym marzyłem, było to, aby wygodnie ułożyć się na łóżku i
choć na chwilę wyłączyć to inteligentne myślenie. Sygnalizacje świetlne nie
były dziś zbyt litościwe, a pogoda naprawdę paskudna. Padało tak bardzo, że
wycieraczki niemalże nie nadążały ściągać wody z szyb. To właśnie wtedy
ujrzałem ją po raz pierwszy od dłuższego czasu. Ledwo zdołałem wyhamować, gdy w
pośpiechu próbowała przemierzyć jezdnię, lądując ostatecznie tuż przed maską
mojego samochodu. Oboje zamarliśmy, ja – przerażony, ona – zdezorientowana. Nie
rozpoznaliśmy się od razu. Minęło dobrych kilka sekund, zanim nasze spojrzenia
się spotkały. Wtedy właśnie w jej oczach ujrzałem coś niepokojącego. Bała się,
cholernie się czegoś bała, a jej nerwowe spoglądanie wokół pozwoliło mi ocenić,
że to nie ja byłem powodem tych emocji. Obejrzała się za siebie w niepewny,
nietypowy wręcz sposób, po czym podjęła najlepszą – jak jej się wówczas musiało
wydawać – decyzję. Jednym susem znalazła się tuż przy drzwiach pasażera,
pociągając za klamkę w sposób tak gwałtowny, że pewnie gdybym nie tkwił wciąż w
osłupieniu, natychmiast bym ją za to skarcił.
– Jedź! – krzyknęła, spoglądając w
tylną szybę samochodu.
Jej ubrania, podobnie jak włosy,
były przemoknięte, a rysy twarzy ukazywały zmęczenie.
– Magda… – wypowiedziałem
bezradnie.
– Ruszaj! – krzyknęła panicznie, a
ja wreszcie zrozumiałem, co jest grane.
Wciskając gaz do dechy, ruszyłem z
piskiem opon.
Rozdział I
Krzysiek wciąż był tym samym
inteligentnym i spostrzegawczym facetem. Doskonale wiedział, że mam kłopoty.
Musiał to wiedzieć, bo ujechaliśmy zaledwie kilkaset metrów, a on zdążył już
kilka razy spojrzeć nerwowo w tylne lusterko..samochodu. Wyciągnęłam z kieszeni
spodni niewielkich rozmiarów lusterko i malinową pomadkę. Oczywiście wcale nie
chodziło mi o to, aby się pomalować – zresztą, tak jakby to w ogóle mogło mi
jakkolwiek pomóc w poprawie mojego beznadziejnego stanu, w jakim aktualnie się
znajdowałam. Pomijając fakt, iż były to tak naprawdę jedyne rzeczy, jakie
miałam przy sobie, służyły mi raczej do kontroli sytuacji z tyłu drogi, aniżeli
stworzenia make-upu.
– Mógłbyś jechać nieco szybciej? –
zagadnęłam, zauważając podejrzany jak dla mnie duży, granatowy samochód, który
jakoś za bardzo siedział nam na zderzaku.
– Powiesz mi, o co chodzi? – Jak
zwykle był spokojny i opanowany, choć gdyby to on mnie wywinął taki numer,
zapewne rwałabym już sobie włosy z głowy.
– Po prostu przyśpiesz, okej? –
Zbyłam go.
Nie mogłam i nie chciałam mówić mu
zbyt wiele. Tak było lepiej zarówno dla mnie samej, jak i dla niego. Zdawałam
sobie jednak sprawę, że będzie drążył. Prędzej czy później wyjaśnienie tej
kwestii będzie nieuniknione, ale póki co ta sprawa musiała zostać dla niego tajemnicą.
– Kto cię ściga i dlaczego? –
Zaskoczył mnie tym szczerym pytaniem, przyśpieszając wreszcie.
– Dlaczego uważasz, że ktoś mnie
ściga?
– Serio? – Zerknął na mnie
przelotnie.
Fakt, moje pytanie nie należało
aktualnie do zbyt udanych, a ja sama najwyraźniej wyszłam z wprawy udawania.
Ponownie poddałam kontroli tylną szybę samochodu. Po jadącym wcześniej za nami aucie
nie było śladu, ja jednak czułam, że może to być tylko przysłowiowa cisza przed
burzą. Spojrzałam ukradkiem na Krzyśka, który wydawał się być teraz nieco
spięty. Najwyraźniej bardzo poważnie traktował obecną sytuację, bo wciąż
kontrolował, czy ktoś za nami nie jedzie. Miałam nadzieję, że jest już po
wszystkim, gdy nagle gwałtownie skręcił w lewo.
– Co się dzieje? – spytałam
pospiesznie.
– Granatowy samochód – wyjaśnił
spokojnie. – Nie podoba mi się on.
Doskonale wiedziałam, co to
oznacza. To właśnie ten samochód miał być teraz moją zmorą, od której jak najprędzej
musiałam się uwolnić. Nie mogłam ryzykować. Nie mogłam sobie pozwolić na chwilę
zwolnienia, wyluzowania i błędnego myślenia, że „jakoś to będzie”. Oni nie
mogli mnie dopaść. Nie mogłam tracić dłużej czasu na poddawanie próbie, czy to
aby na pewno ten samochód.
– Przyśpiesz – szepnęłam tak
spokojnie, jak tylko mogłam, a Krzysiek jedynie kiwnął głową.
Był taki bezproblemowy. Nic
dziwnego. Rozumiał sytuację jak nikt inny. Rozumiał ją, bo w takim właśnie
świecie kiedyś funkcjonował. Przyśpieszył, a wtedy wszystko stało się jasne –
granatowy samochód ruszył za nami.
– Boże! – Moja panika wreszcie się
włączyła. – Skręć tutaj! – krzyknęłam, przejmując kierownicę i skręcając nią
mocno w lewo.
– Oszalałaś?! – Krzyśka zaskoczyło
moje zachowanie.
Jeszcze wtedy nie zdawał sobie
sprawy, że stać mnie na wiele więcej. Nie miał pojęcia, że nie cofnę się przed
niczym, nawet jeśli miałabym ryzykować własnym życiem, bo mam przecież tak
cholernie ważny powód. Nie mógł wiedzieć, jak bardzo się zmieniłam. Wydarzenia,
jakie stały się moim udziałem w Londynie, nie pozwalały, abym była wciąż tą
samą bezbronną Magdą uciekającą przed wyzwaniem, niebezpieczeństwem czy
miłością. Pewne rzeczy sprawiły, że wplątałam się w coś paskudnego, tym razem jednak
cel naprawdę uświęcał środki, a ja miałam dla kogo walczyć.
Jechaliśmy teraz jakieś dziewięćdziesiąt
pięć kilometrów na godzinę. To wciąż było za mało na ucieczkę, lecz zbyt dużo
jak na centrum miasta z ograniczeniem do pięćdziesięciu. A co, gdyby zatrzymała
nas policja? Co bym zrobiła? Czy pozwoliłabym im wykonać ich obowiązki, czy też
podjęłabym ryzykowną decyzję o ucieczce? W głowie kłębiło mi się tak wiele
myśli. Już od kilku dni funkcjonowałam, tworząc miliony planów awaryjnych na
wypadek, gdyby coś miało pójść nie tak. Miliony wyjść z sytuacji, miliony
drugich szans.
Sytuacja robiła się coraz bardziej
napięta. Wskazówka przekraczała już sto dwadzieścia kilometrów na godzinę, a
granatowy samochód wciąż siedział nam na ogonie. Nie mogłam dłużej siedzieć
bezczynnie. Nie byłoby to zresztą nawet ostatnio w moim stylu. W ułamku sekundy
ponownie chwyciłam kierownicę, odbijając tym razem ostro w prawo. Krzysiek w
panice próbował ją przejąć, lecz wtedy ja wykonałam kolejny skręt.
– Oszalałaś?! – Najwyraźniej nie
był zbytnio zadowolony z moich umiejętności.
– Zatrzymaj się! – krzyknęłam,
czując, że głos mi drży.
– Nie ma mowy – zaprotestował.
– Zatrzymaj się, do cholery!
Tym razem posłuchał, a moje ciało
w wyniku ostrego hamowania poleciało gwałtownie w przód.
– Dzięki – zdążyłam rzucić w jego
stronę, szybko wysiadając.
Krzysiek próbował oczywiście
protestować, ja jednak cel miałam tylko jeden: uciekać jak najdalej od
samochodu, który został namierzony jako moja pogoń.
Biegłam co tchu, skręcając co
chwila w kolejne uliczki. Starałam się biec jak najszybciej, przemierzając
takie miejsca, do których dostęp samochodem jest utrudniony. To stanowiło mojego
asa w rękawie i dawało przewagę sytuacyjną. Tylko to ratowało mi tyłek.
Byłam przerażona, lecz także
zdesperowana. Wiedziałam, jak wiele mam do stracenia, a jak niewielkie mam z
nimi szanse. Wiedziałam, że jestem w tym sama, że mogę liczyć tylko na siebie i
ufać jedynie samej sobie. Dodawało mi to jednak odwagi i siły do walki.
Na dworze wciąż jeszcze kropiło.
No cóż – pomyślałam – bardziej
zmoknąć i tak już nie mogę. Gdyby tylko nie było tak cholernie zimno… – Najwyraźniej
zaczynałam czuć się nieco bezpieczniej, skoro pojawiały się tak nic nieznaczące
przemyślenia. Jak mogła obchodzić mnie teraz głupia temperatura? To nie pogoda
była przecież najważniejsza, lecz ona. Moja maleńka… moja kochana.
Zwolniłam nieco tempo, gdyż od
tego pośpiechu dopadło mnie okropne kłucie w brzuchu. Być może nie powinnam
była tego robić? Może liczyła się każda sekunda, każdy mój krok.
Zrozumiałam to już po chwili, gdy
zza przeciwległego rogu wyłoniło się trzech podejrzanych facetów w garniturach,
tak dobrze zbudowanych, że już samo to przyprawiło mnie o dreszcze. Wymienili spojrzenia,
po czym szybkim krokiem ruszyli w moją stronę. Gwałtownie zawróciłam, wciąż
żywiąc złudną nadzieję na to, że to nie dzieje się naprawdę. Nic bardziej
mylnego – wraz z moim szybszym krokiem oni również przyśpieszyli. Nie pozostało
mi nic innego, jak ponownie rzucić się do ucieczki – całkiem możliwe, że
ostatniej, z góry skazanej na porażkę.
Dobrze, że szybko biegam –
pomyślałam, biorąc nogi za pas. Fakt, że po deszczu było dosyć ślisko, a ja
trzęsłam się z zimna, wcale nie ułatwiał mi tego zadania. Ponadto – jakby tego
było mało – bieg w niebotycznie wysokich szpilkach nie był raczej wskazany.
Spójrzmy prawdzie w oczy – ubieranie takich butów było z mojej strony totalnym
idiotyzmem, ale skąd mogłam wiedzieć, że moje losy potoczą się tego dnia aż tak
beznadziejnie? Przez chwilę nawet przez głowę przemknęła mi myśl, aby po prostu
się ich pozbyć, szybko jednak zdałam sobie sprawę, że jakkolwiek by było, były
to moje jedyne buty, jakie przy sobie miałam. To zmotywowało mnie do
zaciśnięcia zębów i – dosłownie – przebolenia sytuacji. Obejrzałam się za siebie
i zauważyłam, że za mną znajduje się tylko jeden „Rambo”.
Cholera – pomyślałam – gdzie
podziało się dwóch pozostałych?!
Każdy, kto chociaż raz w życiu
miał sytuację, gdy na ścianie pojawił się obrzydliwy, przerażający pająk,
doskonale wie, że prawdziwy problem i panika pojawia się wówczas, gdy osobnik
znika nam z horyzontu i od tej pory może być DOSŁOWNIE WSZĘDZIE! Sytuacja z
zagubionymi „Rambo” była właśnie tego typu. To było naprawdę niepokojące!
Skręciłam natychmiast w prawo, w lewo i ponownie w prawo. Przez moment miałam
wrażenie, że udało mi się zyskać nieco przewagi dającej możliwość zgubienia
tego pierwszego, gdy wybiegając za kolejny róg uliczki, poczułam, że ktoś nagle
chwycił mnie w pasie. Krzyknęłam, wijąc się jak węgorz. Już nosiłam się z zamiarem
wymierzenia napastnikowi porządnego ciosu, gdy zdałam sobie sprawę, że znajduję
się w „objęciach” samego… Krzysztofa Salwarowskiego.
– Co ty tutaj…?
– Nie teraz – rzucił krótko,
pociągając mnie za sobą, a ja jak zwykle potulnie udałam się za nim.
Wtedy jeszcze wydawało mi się, że
nie mam innego wyjścia i że właśnie ten wybór jest tym najtrafniejszym. Wówczas
jeszcze byłam pewna, że Krzysiek spadł mi z nieba i gotowa byłam go wielbić za
to, że wybawia mnie z opresji. Wątpliwości co do tego miały pojawić się dopiero
później.
Biegł przodem, wciąż ciągnąc mnie
za rękę. Ledwie za nim nadążałam – dlatego, że byłam już tak bardzo zmęczona i
nogi odmawiały mi posłuszeństwa; albo po prostu on był szybszy.
– Zmienimy wóz. – Jak zawsze
myślał racjonalnie.
Skręciliśmy jeszcze kilka razy, a
następnie przebiegliśmy przez niewielki tunel prowadzący na drugi koniec
miasta. Zachodziłam w głowę, skąd Krzysiek wytrzaśnie nagle inny samochód,
niemalże jednak w tej samej chwili poznałam odpowiedź na to nurtujące pytanie. Skręciliśmy
w stronę parku znajdującego się niedaleko firmy Krzyśka. Tam nieopodal
znajdował się ciąg garaży. Gdy otworzył jeden z nich, moim oczom ukazała się
zielona terenówka.
– Wsiadaj – rozkazał krótko, a ja
wciąż nie miałam lepszego wyjścia.
Jednym susem wskoczyłam do środka,
zapinając dokładnie pasy, zupełnie jakbym spodziewała się ponownej sceny pościgu
rodem z filmu akcji z Liamem Neesonem.
– Zimno? – spytał i nie czekając
wcale na odpowiedź, podkręcił ogrzewanie.
Po chwili zaczęło robić się ciepło
i przyjemnie, co – pomimo mojego zadowolenia – działało jednak na niekorzyść,
gdyż moja czujność powoli przemieniała się w zbyt duży komfort, lenistwo i…
senność. Tak, cholernie chciało mi się spać. Walczyłam z uczuciem zmęczenia jak
z najgorszym wrogiem. NAPRAWDĘ długo i zawzięcie z nim walczyłam. Wreszcie
poległam.
*
Gdy się ocknęłam, przez ułamek
sekundy nie byłam w stanie ogarnąć, gdzie i z kim ja właściwie jestem. Przez tę
chwilę przeszło mi nawet przez myśl, że zostałam uprowadzona – oto, co zmęczenie
potrafi zrobić..z..człowiekiem. Uspokoiłam się dopiero wówczas, gdy spojrzałam na
Krzyśka. A chwilę później ponownie wpadłam w panikę, widząc przed sobą pustkę i
totalne zadupie!
– Gdzie jesteśmy?! – Zareagowałam
dosyć nerwowo.
– Spokojnie. – Robił, co w jego
mocy, abym tylko ponownie nie wpadła w szał. – Dojeżdżamy do bezpiecznego
miejsca.
– A mógłbyś nieco jaśniej?
– To mały domek u podnóża gór – wyjaśnił.
– Na razie musi wystarczyć.
– Skąd pewność, że będzie
bezpiecznie?
– Zaufaj mi.
Jasne… – pomyślałam. – Ostatnio,
jak ci zaufałam, to musiałam podjąć decyzję o opuszczeniu mojego miejsca
zamieszkania.
– Nikt za nami nie jechał,
sprawdziłem to, więc bądź spokojna. Nikt też nie ma pojęcia o tym miejscu,
nawet sam mój ojciec nie wie, że mam ten dom.
Tak, taka wersja zdecydowanie
bardziej do mnie przemawiała i sprawiała, że czułam się spokojniejsza. Jednak w
duchu wciąż powtarzałam sobie: Magda, nie trać tak zupełnie czujności,
pamiętaj.
Już po chwili Krzysiek parkował
pod małym, drewnianym domkiem. Swoją drogą, trudno byłoby uwierzyć, że on
naprawdę należy do niego. Był przecież taki zwyczajny, taki malutki. Zupełnie
nie w jego stylu. Jedno tylko by się zgadzało: znajdował się on na totalnym pustkowiu,
co już bardziej wpisywało się w jego osobowość i upodobania mojego „byłego
męża”.
Wysiedliśmy z auta i udaliśmy się
do środka. W mroku próbowałam wypatrzeć jak najwięcej szczegółów. Wokół góry,
drzewa, cisza i spokój – a więc to, czego najbardziej było mi teraz trzeba.
Idealne warunki nie tylko do ukrycia się przed światem, ale przede wszystkim do
spokojnego, rozważnego zastanowienia się, co dalej. W głowie wciąż kołatały mi
słowa pana Emila: „Nie możesz popełnić żadnego błędu” – i to stanowiło teraz
moje nowe motto, a te zmieniały się ostatnio często, w zależności od sytuacji.
Krzysiek wszedł pierwszy i
zaświecił światło. W środku nie było zbyt wiele miejsca – mały salonik,
niewielki aneks kuchenny i jeszcze mniejsza łazienka. Na środku saloniku
znajdował się przesłodki kominek, który ze względu na fakt, iż było to małe
pomieszczenie, sprawiał wrażenie dosyć dużego.
Krzysiek wyjął z szafy swoją białą
koszulę i podał mi ją, wskazując łazienkę. Od razu w niej zniknęłam, marząc o
gorącym prysznicu. Miałam także nadzieję, że moje jedyne ubrania do rana
wyschną i nie będę musiała raczyć się za dużych rozmiarów ubraniami Krzyśka. O
ile koszula była jeszcze okej, tak spodni chyba bym nie ogarnęła. Ściągnęłam z
siebie wszystko i wskoczyłam pod prysznic. Ciepły strumień wody, spoczął na
moich piersiach. Niesamowicie przyjemne uczucie, zwłaszcza w obliczu
niedogodności, jakich ostatnio doświadczyłam. Sięgnęłam po mydło. Pięknie
pachniało, kojarząc się z zapachem owoców leśnych. Cudownie spieniło się na
moich ramionach, udach i pośladkach. Przez moment nawet zapomniałam o tym,
dlaczego tu jestem. Przez moment zapomniałam o strachu o nią. O moją małą, moją
kochaną. Moje dłonie delikatnie rozprowadzały pianę od pośladków, poprzez uda,
aż do stóp. Mokre włosy, sięgające mi niemalże do pasa, spoczywały teraz na moim
biuście. Zamknęłam na chwilę oczy, rozkoszując się tą chwilą wytchnienia,
łaknąc jej, jak gdyby miał to być ostatni taki moment.
Gdy skończyłam, założyłam koszulę,
którą dał mi Krzysiek. Wciągnęłam także swoje nieco wilgotne jeszcze od deszczu
majteczki. Dobrze, że koszula sięgała mi za pośladki, bo przynajmniej nie było
ich tak widać, a wraz z nimi i maleńkiej srebrnej spluwy, którą kiedyś dał mi
Krzysiek, a z którą ostatnio nie rozstawałam się ani na moment. W Anglii z
pomocą znajomego udało mi się załatwić na nią pozwolenie, bo ostatnie, czego
bym sobie życzyła, to problemy z prawem. Aż taka niepoprawna nie byłam. Tkwiła
teraz przytrzymywana z tyłu gumką moich majtek, a ja miałam nadzieję, że nie
będę musiała jej nigdy użyć. Och, jak niewiele warta była wówczas ta cała
nadzieja.
Gdy wyszłam z łazienki, Krzysiek parzył
kawę. Tak dawno jej nie piłam, że niemalże zapomniałam już o jej cudownym
zapachu i jeszcze lepszym smaku. Krzysiek robił dawniej świetną kawę. Ciekawe,
czy wciąż tak jest, czy może wyszedł z wprawy?
– Kawa i pierniczki muszą
wystarczyć – wyjaśnił. – Niestety, nie mam tu na obecną chwilę nic lepszego.
– To i tak wiele – odparłam,
chwytając w dłoń filiżankę. – Dzięki.
– Dawno mnie tu nie było – kontynuował,
choć ja odniosłam wrażenie, jakby w rzeczywistości chciał powiedzieć coś
zupełnie innego, tylko nie bardzo wiedział, jak zacząć.
Kiwnęłam potakująco głową, biorąc solidny
łyk kawy. Po chwili nasze spojrzenia się spotkały.
– Gdzie się podziewałaś? – To
pytanie musiało się wreszcie pojawić.
– Tu i tam… – odparłam wymijająco.
– Wróciłaś na stałe? – drążył.
– Nie wiem. To zależy od…
– Od czego?
– Od tego, jak mi się sprawy
potoczą. – Miałam nadzieję, że taka odpowiedź mu wystarczy.
Nie wystarczyła.
– Dlaczego wtedy wyjechałaś? – drążył.
– Nie można było się do ciebie dodzwonić, nie dawałaś żadnego znaku życia. Dlaczego?
– To skomplikowane. – Nie miałam
pomysłu na lepszą odpowiedź.
Krzysiek sapnął, po czym zaczął
przechadzać się po saloniku, a mnie – nie po raz pierwszy – przed oczami
stanęła sytuacja, gdy miał mnie poprosić o małżeństwo, i później kolejna, gdy
mówił o konieczności poślubienia Klary. W obu tamtych momentach zachowywał się
podobnie.
– Skrywasz jakąś tajemnicę – zasugerował
z pewnością w głosie. – Tylko jaką? Dlaczego tamci ludzie cię ścigają?
– To nieistotne. – Za wszelką cenę
chciałam pozostać dyskretna. – Nie musisz wszystkiego wiedzieć.
– Przeciwnie, jeśli mam ci pomóc.
– Już mi pomogłeś i bardzo ci za
to dziękuję, ale na tym ta twoja pomoc powinna się zakończyć. Nie chciałabym
cię wciągać w… – Zamilkłam, nie chcąc powiedzieć zbyt wiele.
– Cholera, Magda!
– Proszę, nie zmuszaj mnie do tego,
Krzysiek.
– Pytam po raz ostatni. Kim są ci
ludzie i czego od ciebie chcą?!
Czułam, że nie mam szans z jego
dociekliwością i uporem. Musiałam coś wykombinować. Musiałam zrobić coś, aby choć
trochę odpuścił. Droga do tego była tylko jedna.
– Okej. – Byłam tak zdenerwowana,
że musiałam wstać z kanapy. – Ale obiecaj, że zaakceptujesz, iż to, co
usłyszysz, będzie musiało ci wystarczyć.
– Wiesz, że nie mogę ci tego
zagwarantować.
Rzuciłam mu karcące spojrzenie.
– W porządku. – Udał, że ustępuje.
Tym razem to ja zaczęłam nerwowo
przechadzać się po pomieszczeniu jak jakaś wariatka. To niesamowite, jak wiele
razy w życiu człowiek – działając świadomie lub nie – znajduje się w podobnej
sytuacji. W naszym przypadku sytuacje te zdawały się być coraz to bardziej
bezwzględne, niedorzeczne, okrutne.
– Ściga mnie zgraja napakowanych
facetów, bo mam coś, co należy do nich – wyjaśniłam najprościej, jak tylko
mogłam.
W zasadzie, gdyby dobrze się
zastanowić, z całej tej sytuacji udało mi się wyciągnąć samo sedno. Byłam z
siebie dumna. Byłam dumna z każdej chwili, którą udało mi się przetrwać z
sekretem, z każdego słowa, które tak starannie dobierałam, aby tylko nie
zdradzić prawdy. Miałam nadzieję, że pomimo tego, co będę zmuszona mu teraz
wyznać, on nigdy nie dowie się niczego więcej poza tym, na co sama pozwolę.
– Co takiego masz, że urządzają za
tobą, aż taki pościg? – Sytuacja nad wyraz go zaintrygowała.
– Coś, co nigdy nie powinno trafić
w ich ręce. Coś, czego muszę bronić, jakby było moim życiem.
– Magda, odpuść, nie warto. Znam
takich ludzi i wiem, że to nie przelewki. Z nimi naprawdę nie ma żartów.
Cokolwiek im zwinęłaś, lepiej to oddaj.
– To wykluczone! – zaprotestowałam.
Czułam, że nogi się pode mną
uginają. Serce waliło mi jak oszalałe, a ciało zaczynało drżeć. Z całych sił
starałam się ukryć przed Krzyśkiem każdą, najmniejszą choćby emocję. Nie mogłam
pokazać, jak bardzo emocjonalnie i prywatnie jestem związana z tą sprawą. Jak
najszybciej chciałam wyjaśnić mu wszystko w taki sposób, aby tylko się ode mnie
odczepił.
– Głupia jesteś, wiesz?
– Być może. Ale oni nie mogą
dostać tego, czego tak szukają. Nie mogą i koniec.
Krzysiek spojrzał na mnie
podejrzliwie, a wtedy ja popłynęłam:
– W Londynie pracowałam w domu
pewnego polskiego dziennikarza. – Zaczęłam najprościej, jak tylko było to
możliwe. – Mieszkałam u niego. Zajmowałam się jego córką w zamian za dach nad
głową, ale poza tym pracowałam dla niego też jako tłumaczka.
Krzysiek uważnie słuchał,
opierając się o mały, drewniany stolik. Zdawał się być maksymalnie skupiony na
każdym moim słowie.
– Pan Emil pracował nad ważną
sprawą – kontynuowałam. – Ważną i niebezpieczną – dodałam po chwili.
– Co to za sprawa? – dopytywał mój
niedoszły mąż.
Rany, jeszcze nigdy jego
egoistyczna osoba nie poświęciła mi tyle uwagi i zainteresowania.
– Brudne interesy. Jakieś
oszustwa, przekręty… Początkowo wszystko szło pomyślnie, do momentu aż mój
pracodawca nie natrafił na grubą sprawę dotyczącą pewnej szajki. Udało mu się
dotrzeć do bardzo niewygodnych i niebezpiecznych danych. Pan Emil wplątał się w
to tak bardzo, że nie było już odwrotu. Wykradł te dane i… wtedy wszystko się
zaczęło.
– Okej, ale co ty masz z tym
wspólnego?
– Pomagam mu, bo…
– Bo…?
– To dobry człowiek. Żona mu
zmarła, córka zaczęła chorować. Ma dla kogo żyć.
– A ty?
– Ja chcę mu tylko pomóc…
– Ryzykując własnym życiem?!
– Choćby nawet – potwierdziłam.
– Magda, proszę cię. Od kiedy
jesteś tak głupia i bezmyślna?
– I tak tego nie zrozumiesz – zarzuciłam
mu.
– Więc wyjaśnij mi to tak, abym
zrozumiał.
– Właśnie to zrobiłam. Nie zdradzę
pana Emila i koniec dyskusji. Za nic nie dostaną tego pendrive’a.
– Pendrive’a? – Krzysiek ruszył w
moją stronę, a ja zdałam sobie sprawę, że być może powiedziałam o jedno słowo
za dużo.
– Tak, dane są na pendrivie! – wycedziłam
przez zęby, nie mogąc znieść dłużej tego przesłuchania. – To właśnie tego
przedmiotu wszyscy szukają. Jest dla nich tak cenny, że zrobią wszystko, aby go
odzyskać.
– To ciebie szukają?
Nie mogłam uwierzyć, że ja tu się tyle
produkuję, a on wciąż nie ogarnia sprawy.
– Przecież ci tłumaczę! – syknęłam
złośliwie.
– Ten pieprzony złoty pendrive
jest u ciebie?!
– Zaraz, zaraz… – Moją uwagę
zwróciła pewna nieścisłość. – Nie wspomniałam ci, że pendrive jest ze złota.
Wyraz twarzy Krzyśka w jednym
momencie pozbawiony został wszelkich emocji. W tym jednym momencie zamilkł, a
mnie, gdy zrozumiałam, co jest grane, przeszył zimny dreszcz. Szok, jakiego w
tamtej chwili doznałam, nie pozbawił mnie jednak formy, którą starałam się
trzymać, odkąd tylko zaczęła się ta cała sprawa z ucieczką. Moja nieufność,
czujność i refleks zadziałały od razu. Stało się to tak szybko, że niemalże
sama nie wiedziałam, kiedy moja dłoń sięgnęła po spluwę, a ja mierzyłam z niej
wprost w Krzyśka. Nie wiedzieć czemu – odruchowo czy specjalnie – on uczynił
dokładnie to samo wobec mnie, również trzymając swoją broń wyciągniętą w moją
stronę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz